Przewidywania nt. kolejnego kryzysu gospodarczego zaczęły się pojawiać natychmiast po zakończeniu Wielkiej Recesji w latach 2008-2009. Światowa gospodarka dopiero zaczęła się poprawiać, gdy na horyzoncie pojawiły się pierwsze oznaki nowej recesji. W latach 2011–2012 w Europie miał miejsce kryzys zadłużeń. Udało nam się go również przezwyciężyć, ale stało się jasne, że świat nie będzie już taki sam jak poprzednio i że konieczne jest przygotowanie się do nowych testów.
Zapowiedzią nowego kryzysu był wskaźnik rentowności amerykańskich obligacji, który jest uważany za wiodący wskaźnik recesji. Tak więc w 2019 r. wskaźnik ten zaczął alarmować, co zauważył Bank Rezerw Federalnych w Nowym Jorku, w którym ekonomiści obliczyli, że jesteśmy o krok od recesji, podobnie jak w 2007 r.
Kryzys gospodarczy jako zjawisko nie jest nowością. Spowolnienia gospodarcze i recesja stale towarzyszą nowoczesnej gospodarce światowej. Teraz przypomnijmy sobie, jakie wstrząsy gospodarcze miały miejsce w XX wieku i na początku XXI wieku.
W XX wieku Stany Zjednoczone stały się krajem narodzin większości kryzysów. Tak więc w latach 1900–1903 w Stanach Zjednoczonych powstał kryzys z powodu nadprodukcji.
W 1929 r. w USA rozpoczął się Wielki Kryzys, który trwał 5 lat. Powodem załamania gospodarczego była nadprodukcja dóbr i brak pieniędzy na ich zakup.
W tym czasie dochód kraju spadł o ponad 50 proc., produkcja spadła o 50 proc., tysiące przedsiębiorstw, firmy zamknięte i prawie wszystkie banki zbankrutowały. Kryzys dotknął Wielką Brytanię, Francję, Niemcy – czyli największe gospodarki tamtych czasów. Tu także zaczęła się recesja przemysłu i ogólnej produkcji, wzrosło bezrobocie i zaczęło się załamanie systemu bankowego.
Kolejne dwa kryzysy powstały po wojnach światowych: jeden w latach pięćdziesiątych, a drugi w latach siedemdziesiątych. Pierwszy kryzys związany był z nadprodukcją w przemyśle tekstylnym i stalowym, a powodem drugiego był konflikt zbrojny na Bliskim Wschodzie, który dotknął przemysł naftowy.
Następnie następuje upadek dotcomów na początku 2000 roku. Ten kryzys powstał wskutek ogromnych inwestycji w projekty internetowe.
Ostatnie zawirowania finansowe miały miejsce 12 lat temu. Zaczęli od kryzysu hipotecznego w Stanach Zjednoczonych, a następnie rozprzestrzenili się na cały świat. Ostatni kryzys często porównywali z Wielkim Kryzysem. Tak myślano do niedawna, aż póki na horyzoncie nie pojawiła się nowa recesja światowa, która za swoją niszczycielską mocą nie jest porównywalna do żadnych wcześniejszych kryzysów.
Spowolnienie w światowej gospodarce w 2008 roku zaczęło się pojawiać, gdy system i równowaga na świecie zaczęły się zmieniać. Przyczyniło się do tego wiele czynników. Jeśli poprzednie kryzysy rozpoczynały się w Europie i Stanach Zjednoczonych, to nowy musiał rozpocząć się w Azji. Zapowiedzią tego był rosnący wpływ gospodarczy regionu azjatyckiego, przede wszystkim Chin, a następnie Indii. Wszystko zaczęło się od przeniesienia produkcji z rozwiniętych gospodarek, czyli z USA i Europy do Azji i Ameryki Łacińskiej.
Produkcja zaczęła odchodzić, a konsumpcja w Europie i Ameryce Północnej pozostawała wysoka.
Jak z tym radziły sobie władze? Nie przyszło im do głowy nic lepszego, jak jeszcze bardziej zwiększyć swoje zadłużenia, w tym m.in. długi państwowe, korporacyjne i długi gospodarstw domowych. Świat zaczął popadać w długi od lat 80. XX wieku. Przez prawie 30 lat poziom zadłużenia osiągnął najwyższy poziom, co doprowadziło do powstania ogromnej bańki zadłużeń, która pękła w latach 2007-2008 w amerykańskim sektorze kredytów hipotecznych.
Problem polegał jednak na tym, że chociaż wszystko zaczęło się w Stanach Zjednoczonych, cały świat w tym czasie był z nimi związany, w szczególności banki europejskie. Rok przed upadkiem dług między Brukselą a Waszyngtonem wynosił biliony dolarów. A kiedy sektor hipoteczny w Stanach Zjednoczonych zaczął się kruszyć, pociągnął za sobą też europejskie banki. Tak więc w 2008 roku zbankrutował Lemman Brothers, a następnie inne banki europejskie.
W tym czasie Stany Zjednoczone i Europa musiały współpracować, aby przetrwać. W ten sposób Fed zaczął dystrybuować płynność, a banki europejskie otrzymały nieco mniej niż 50 proc. tej płynności. Gdyby nie ta płynność, Europa upadłaby, pociągając za sobą USA.
Wielka recesja 2008 r. zakończyła się całkowicie do 2015 r. Gdy mówimy „całkowicie”, mamy na myśli, że sytuacja się wyrównała, ale niestety powody kryzysu nie zostały wyeliminowane. Jak ten problem został rozwiązany 12 lat temu? USA i UE zalały światową gospodarkę łagodzeniem ilościowym. Jednak problem nierównowagi nie został rozwiązany. Produkcja została przeniesiona do Azji z Europy i Stanów Zjednoczonych, gdzie sektor usług zaczął się rozwijać, wynagrodzenia nie rosły, jednak wszelako zachęcano do życia w kredyt.
Jednocześnie banki centralne nadal zwiększały zadłużenie, próbując wesprzeć gospodarki swoich krajów. Do 2019 r. największe gospodarki świata zgromadziły dług wynoszący ponad 70 proc. swoich gospodarek. Na pierwszym miejscu tej listy znajdują się Stany Zjednoczone. Obecnie całkowity dług Stanów Zjednoczonych przekroczył 22 bln USD. Oznacza to, że „bańki” nie tylko pozostały, ale również stały się jeszcze większe. Wszyscy czekali na kryzys w 2021 r. lub w 2022 r., ale tutaj wtrąciła epidemia koronawirusa, która rozpoczęła proces „dezintegracji” światowej gospodarki.
System mniej więcej pozostawał stabilny, dopóki nie pojawił się koronawirus, który po raz pierwszy w historii zaczął wpływać na globalną gospodarkę na tak dużą skalę, tworząc problem, który należy rozwiązać bez użycia logiki ekonomicznej.
Chiny zdały sobie sprawę, że aby pokonać wirusa, dwie prowincje muszą zostać poddane kwarantannie, blokując dziesiątki milionów. Zrobili to, ale jakim kosztem? Przez dwa miesiące eksport do ChRL spadł o 17 proc., import – o 4 proc. Chiny przestały kupować skroplony gaz, zaczęły wysyłać za granicę mniej towarów potrzebnych do produkcji w innych krajach.
Więc co mamy? Problemy gospodarcze Chin wpłynęły na cały świat. Na przykład obrót handlowy między Chinami a USA spadł o 20 proc., dodatnie saldo w relacjach między tymi krajami zostało zmniejszone o 40 proc. To samo dzieje się ze strefą euro, która już od kilku miesięcy znajduje się w stagnacji.
Oprócz zerwania więzi gospodarczych Chiny zmniejszyły również zakupy ropy, co doprowadziło do obniżenia jej cen, co tylko zintensyfikowało obecny kryzys.
Doświadczenie Chin pokazuje, że wirus można pokonać tylko poprzez twardą kwarantannę. Aby wyjść z tej dziury, globalne gospodarki będą musiały poradzić sobie z czynnikami, których nie było podczas poprzednich kryzysów. Teraz gdy Chiny pozbyły się wirusa, ich gospodarka zaczęła nabierać obrotów, ale czeka na niej nie tylko trwały wzrost, ale też jeden nieprzyjemny problem – brak popytu. Europa i Stany Zjednoczone wciąż walczą z epidemią, ludzie się boją, oszczędzają, co powoduje gwałtowny spadek popytu konsumpcyjnego. Jako wynik – zamówienia w krajach azjatyckich spadną, a do czasu, gdy sytuacja się ustabilizuje, Chiny przestaną już być wiarygodnym dostawcą.
Dlaczego? Bo w czasie kwarantanny gospodarka Chin wypadła z gospodarki światowej, a w ostatnich latach Chiny stały się ważnym ogniwem w łańcuchu dostaw, od kosmetyków po sprzęt gospodarstwa domowego. Podczas gdy Pekin rozwiązuje swoje wewnętrzne problemy, nie dostarcza części do innych krajów, co oznacza, że ktoś nie może zmontować telewizora, tabletu lub lodówki.
Nikt nie będzie czekał, aż Chiny rozwiążą swoje problemy. Wszyscy będą radzić sobie samodzielnie, szukać rozwiązań alternatywnych, aby nie przegrać. A to pobudzi świat do regionalizacji.
Oznacza to, że Unia Europejska i Stany Zjednoczone przestawią się na własną produkcję i będą się starać samodzielnie i w maksymalnych ilościach produkować to, na co ich stać. To całkowicie zmieni równowagę sił na świecie. Przede wszystkim skończy się hegemonia ekonomiczna Stanów Zjednoczonych i pojawią się nowi gracze, ale kto – to się okaże. Zdecydowanie będzie to kraj, który zrozumie, że stary system się skończył i zacznie reorganizować swoją gospodarkę pod nowe realia.
Kilka tygodni temu zrobiliśmy prognozę dla Nike. Proponujemy zobaczyć, jak radzi sobie firma w tym trudnym czasie i co się z nią dzieje po publikacji raportu.
Wyniki amerykańskiego producenta obuwia sportowego przekroczyły oczekiwania. Podczas gdy duże korporacje zaczęły zgłaszać niskie zyski, Nike wykazuje stały wzrost i ożywienie w Chinach, które mocno ucierpiały w wyniku wybuchu koronawirusa. Większość sklepów w Chinach została zamknięta, ale producent obuwia rozpoczął sprzedaż online, która gwałtownie wzrosła w lutym.
Nike ogłosiła wyniki za okres sprawozdawczy, który zakończył się 29 lutego. Oznacza to, że emitent nie uwzględnił zamknięcia większości swoich sklepów poza Chinami w marcu.
Przychody korporacji sportowej w III kwartale wzrosły o 5 proc. i przekroczyły 10 mld USD. W tym samym okresie 2018 r. były one na poziomie 9,6 mld USD. Według ekspertów wskaźnik ten miał wynieść 9,8 mld USD.
Jednocześnie zysk netto emitenta spadł o 23 proc. i wyniósł 847 mln USD, a w 2018 r. było to 1,1 mld USD. Zysk na akcję spółki spadł o 22 proc., do 0,53 USD wobec 0,68 USD.
Powracając do naszej prognozy, została ona w pełni wdrożona. Oczekiwaliśmy wzrostu akcji najpierw do 70 USD, a następnie do 76–80 USD. Cena nie tylko osiągnęła wskazane poziomy, ale także poszła dalej, testując 86,00 USD.
Wzrost prawdopodobnie będzie kontynuowany po korekcie. Teraz spodziewamy się spadku rynku do poziomu 70,00–72.00 USD. Tutaj, zgodnie z naszymi prognozami, powstanie wsparcie do nowego ruchu w górę.
Wątpimy jednak, że będzie ono wystarczająco silne, ponieważ zamknięcie wielu sklepów poza Chinami będzie odczuwalne, ale sprzedaż internetowa uratuje firmę. Polecamy inwestować w tę firmę.