Zwycięstwo za wszelką cenę!

3 listopada Stany Zjednoczone mają przeprowadzić wybory prezydenta kraju, reelekcję do Izby Reprezentantów na wszystkie 435 mandatów oraz reelekcję jednej trzeciej mandatów w Senacie. Inauguracja Prezydenta i odebranie przez niego uprawnień nastąpi 20 stycznia 2021 r. Główna walka o to stanowisko toczy się między obecnym prezydentem Donaldem Trumpem a przedstawicielem Partii Demokratycznej – Johnem Bidenem.

 

Walka o życie

Niepokój rynków wynika z niepewności co do wyborów.

  • Wygra Trump czy Biden?
  • Czy Partia Republikańska w Senacie i dywizja w Kongresie utrzyma swoje pozycje (teraz izba niższa jest pod kontrolą Demokratów, a izba wyższa – Republikanów)?
  • Czy Partia Demokratyczna przejmie w całości władzę w Kongresie?

Obecnie uwaga zwraca się na prawdopodobieństwo utraty przez Demokratów większości w Izbie Reprezentantów.

W ciągu ostatnich kilku tygodni kandydatura Bidena zyskała popularność, a jego rating przewyższa rating Trumpa o 10 punktów. Takie sondaże wskazują, że zwycięstwo przedstawiciela Partii Demokratycznej w wyborach prezydenckich staje się bardziej prawdopodobne.

Ale należy też wziąć pod uwagę specyfikę amerykańskiego systemu wyborczego:

  • Prezydent jest wybierany przez kolegium elektorów, a nie głosami samych obywateli;
  • w każdym stanie (z wyjątkiem dwóch) głosy całego stanu trafiają do kandydata, który otrzyma większość głosów.

Zwycięzcą zostaje kandydat, na którego głos oddało co najmniej 270 z 538 elektorów.

Jeśli luka w głosach między kandydatami jest niewielka, to kandydat, który zdobędzie większość w rozkładzie głosów stanów niezdecydowanych, zostanie Prezydentem Stanów Zjednoczonych, a łączny procent głosów na kandydata nie wpłynie na wynik wyborów. Podobna sytuacja miała miejsce w 2016 r., kiedy Hillary Clinton z przewagą 3 mln głosów oddała prezydenturę Donaldowi Trumpowi, na którego głosowało kolegium elektorów.

W wyborach w 2000 r. sytuacja była jeszcze bardziej skomplikowana: wówczas kandydatami byli G. Bush i A. Gore, a niewielka przewaga Busha wywołała oburzenie A. Gore’a, który zażądał ponownego przeliczenia głosów na Florydzie. Przeliczenia i kilka posiedzeń sądowych trwały ponad miesiąc i w tym czasie w kraju panowała niepewność co do wyniku wyborów. Zwycięstwo George’a W. Busha zostało ogłoszone dopiero po posiedzeniu Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych, kiedy to 5 sędziów zdecydowało się przyznać mu zwycięstwo (wobec 4 sędziów).

Najprawdopodobniej Donald Trump również rozważa ten scenariusz i dla wzmocnienia swojej pozycji rozpoczął już procedurę powołania sędziego Sądu Najwyższego E. Barretta (którego wcześniej nominował sam Trump). Kandydat na wiceprezydenta K. Harris, nominowany przez Partię Demokratyczną uważa, że ​​taka nominacja jest nielegalna.

Przeprowadzone sondaże wskazują na znaczną różnicę w liczbie głosów i zwycięstwo Bidena, gdyby wybory odbyły się teraz.

 

Czy prezydent ma prawo nie uznać wyników wyborów?

Przy zmianie rządu w Stanach Zjednoczonych bardzo ważne jest uznanie przegrania wyborów. Dokładnie tak postąpiła H. Clinton, gdy wyniki wyścigu prezydenckiego w 2016 r. pokazały, że otrzymała większość głosów, ale mniejszość w głosowaniu wyborczym.

Mimo to przeciwnicy D. Trumpa nie są pewni, czy obecny prezydent postąpi tak samo. Liberalna gazeta The Atlantic nazwała zbliżające się wybory wydarzeniem, które może doprowadzić do zniszczenia Stanów Zjednoczonych. Wiele stanów będzie w tym roku głosować za pośrednictwem poczty, co budzi pewne obawy. Trump wypowiadał się niejednokrotnie na temat takiego głosowania, nazywając go okazją do fałszowania wyników.

Wynik obecnych wyborów będzie w dużej mierze zależał od wyników głosowania w Arizonie, Wisconsin, Michigan i Pensylwanii, gdzie będą głosować za pośrednictwem poczty, a zwolennicy D. Trumpa mają prawo do zażądania przeliczenia głosów. Jednak Trump będzie musiał przedstawić przekonujące argumenty, aby władzę stanów pozwoliły na przeliczenie. Sytuację utrudnia fakt, że władzę w tych stanach kontrolują Republikanie.

Główne obawy związane są z ewentualnym celowym opóźnieniem procesu przez zwolenników D. Trumpa poprzez postulaty ponownego liczenia głosów w stanach, wykazujących niepewność. Zgodnie z konstytucją USA obecny prezydent ma pozostawić stanowisko 20 stycznia, jednak według The Atlantic prawdopodobne jest, że ceremonia inauguracji odbędzie się w obecności dwóch kandydatów. Obecnie eksperci od systemu politycznego USA nie mają jednoznacznych odpowiedzi na pytania o możliwe scenariusze rozwoju wydarzeń.

Czasopismo Vice przedstawiło już scenariusz nadchodzącej apokalipsy politycznej. Uważa, że proces liczenia głosów w głównych stanach walki kandydatów będzie bardzo powolny, a karty do głosowania pocztowego będą poddane krytyce. Dlatego protesty mogą przerodzić się w przemoc, jak to już miało miejsce.

Jednocześnie, zdaniem zwolenników obecnego prezydenta, D. Trump nie będzie próbował utrzymać władzy, jeśli przegra słusznie, ale będzie walczyć, jeżeli będzie pewien fałszowania wyników. Zostało to napisane w wywiadzie z jednym z jego zwolenników dla Los Angeles Times.

Jednak takie działania D. Trumpa mogą zostać uznane za przestępcze, co z kolei stworzy podstawy do wszczęcia postępowania karnego obecnego prezydenta, jeśli po wyborach zostanie on pozbawiony immunitetu.

Cui bono?

Scenariusz wygrania wyborów przez Trumpa przez długi czas uważany był za najkorzystniejszy dla amerykańskiej giełdy, zwłaszcza dla firm naftowych, bankierów i kompleksu wojskowo-przemysłowego, gdyż niepewność zostaje usunięta, a polityka fiskalna będzie dalej łagodna.

Z drugiej strony reelekcja obecnego szefa Białego Domu oznaczałaby kontynuację wojen handlowych i chaotyczny proces decyzyjny, a deficyt budżetowy i dług publiczny USA będą w najbliższej przyszłości nadal borykać się z problemami. Komisja Budżetowa oszacowała wykonanie decyzji Trumpa od 2017 r. na dodatkowe 4 bln USD do istniejącego deficytu budżetu państwa, planowanego do końca 2026 r., co oznacza, że ​​relacja długu publicznego do PKB wzrośnie o 15 pkt. w stosunku do prognoz z 2016 r.

Ostatnio inwestorzy coraz bardziej popierają prawdopodobne zwycięstwo J. Bidena, mimo że wszystkie rynki mogą okazać się pod presją wyższych stawek podatkowych i poważniejszych regulacji. Rynki liczą na zwiększenie środków wsparcia, które pozwolą przywrócić gospodarkę kosztem budżetu i zmniejszyć napięcie z Chinami. W ramach długoterminowego programu Bidena amerykańska gospodarka otrzyma bardziej aktywną modernizację, a polityka osiągnie wyższy poziom zawodowy, usuwając nieprzewidywalność.

Zdaniem analityków rynki zyskałyby pozytywny impuls, gdyby Biden wygrał, a podział w Kongresie się utrzymywał z przewagą Demokratów w Izbie Reprezentantów, a Republikanów w Senacie. Wówczas z jednej strony realizacja reform, w szczególności podniesienie stawek podatkowych, nie będzie już taka łatwa, a z drugiej – relacje z Chinami mogą stać się mniej napięte, a działania na rzecz odbudowy gospodarki staną się większe.

Jeśli do władzy dojdzie J. Biden, a kontrola w obu izbach Kongresu będzie w rękach Demokratów, to zwiększy się prawdopodobieństwo reformy prawa podatkowego, co będzie miało negatywny wpływ na rynki.

W przypadku wygranej J. Bidena głównymi beneficjentami mogą być firmy z obszaru infrastruktury, energetyki odnawialnej i produkcji transportu przyjaznego środowisku. Firmy z sektora naftowo-gazowego, węglowego, farmaceutycznego mogą znaleźć się pod presją, a największe firmy z sektora technologicznego będą narażone na zwiększone ryzyko regulacji antymonopolowych.

Z kolei firmy z sektora telekomunikacyjnego znajdą się pod mieszanym wpływem: z jednej strony może wzrosnąć obciążenie podatkowe, ale w dłuższej perspektywie przyniesie im korzyści polityka wprowadzania tańszego Internetu o dużej przepustowości. Są też plusy dla egzotycznej niszy: kandydat z centrali J. Bidena na stanowisko wiceprezydenta – K. Harris – ogłosiła plany zalegalizowania marihuany na szczeblu federalnym. Fundusze ETF tego sektora wzrosły o 5,5 proc., przy czym akcje niektórych firm wzrosły dwukrotnie.

Na dług publiczny USA wpłynie zwycięstwo jednego lub drugiego kandydata. Analitycy szacują, że realizacja programu J. Bidena ma na celu zwiększenie wydatków budżetu państwa o 5,4 bln USD do 2030 r., podczas gdy wpływy podatkowe wzrosną o 3,4 bln USD, co oznacza, że ​​deficyt budżetowy będzie nadal rósł. Jednocześnie wydatki na edukację, ochronę zdrowia, infrastrukturę i rozwój nowych technologii będą miały na celu zapewnienie, że produktywność gospodarki amerykańskiej w przyszłości zwiększy tempo wzrostu.

Jeśli Trump pozostanie na stanowisku prezydenta, nie należy się też spodziewać obniżenia deficytu budżetowego ze względu na niższe stawki podatkowe i zwiększone wydatki na poprawę infrastruktury. Obecny prezydent planuje, że finansowanie tego deficytu będzie kontynuowane poprzez tańsze pieniądze, czyli nalega na utrzymanie dotychczasowej polityki Fed.

Z kolei J. Biden uważa, że Fed powinna pozostać niezależna zgodnie z prawem, ale jednocześnie uważa, że ​​w ramach jej podwójnego mandatu konieczna jest ekspansja, czyli dodanie redukcji nierówności we wskaźnikach ekonomicznych według rasy do zatrudnienia i stabilności cenowej. W takim przypadku Rezerwa Federalna będzie zmuszona spełnić te warunki, mając ograniczony wzrost stóp.

Oczywiste w interesie zarówno D. Trumpa, jak i J. Bidena jest jak najdłuższy okres obowiązywania obniżonych stawek, a także miękka polityka pieniężna. Jeśli J. Biden wygra wybory, to ze względu na bardziej aktywne tempo wzrostu wydatków rządowych rentowność długu publicznego USA może wzrosnąć, a dolar może wykazać spadek na krótszą metę.

Posted: 21.10.2020 | Dmitriy Elowacki
The information post
Błąd
Wiadomość: